Detroit. Miasto przemysłowego upadku.
Opustoszałe gmachy fabryk i zniszczone domy. Tyle zostało po latach
świetności tego miasta. Niegdyś siódme największe miasto
Ameryki, dzisiaj miejsce, z którego się ucieka i do którego już
nigdy nie wraca. Mroczne i pełne przemocy. Ulice, na których
pozostało coraz mniej zamieszkanych domów. Niespełniony American
Dream...
Lost River to
reżyserski debiut Ryana Goslinga. W ubiegłym roku w Cannes został
bardzo mocno skrytykowany. Recenzenci festiwalowi nie zostawili na
Goslingu suchej nitki. Uznali m.in. że film jest „totalną
katastrofą”.
Reżyser
ma jakąś wizję. Chce przedstawić przeklęte miejsce, w którym
jedni próbują przetrwać, inni natomiast uciekają w poszukiwaniu
lepszego życia. Ci, którzy zostali, ledwo wiążą koniec z końcem,
zajmując się zbieraniem i sprzedawaniem złomu czy występami w
klubie nocnym.
Billy
razem ze swoimi synami postanawia zostać. Aby spłacić dług za
dom, jej syn Bones zmuszony jest zbierać miedź z okolicznych
opuszczonych budynków, właściwie ruin. Wszystko to robi w
tajemnicy przed groźnym i niebezpiecznym tyranem. Bully rządzi
okolicą i nie waha się wyrządzić krzywdy każdemu, kto mu się
sprzeciwi. Bankier Dave aranżuje krwawe przedstawienia przyciągające tłumy, dla których jest to jedyna rozrywka i
możliwość oderwania się od przytłaczającej rzeczywistości.
Billy, aby nie stracić dachu nad głową, bierze udział w jego
„krwawym” przedsięwzięciu. Jedynie staruszka Belladonna
zawiesza się w świecie swoich wspomnień, nie zwracając uwagi na
to, co dzieje się tu i teraz. Niby mroczna opowieść, ale ukazana w
dość trywialny sposób. Nieskomplikowana historia.
Ryan
Gosling jest zainspirowany innymi reżyserami. Bardzo mocno czerpie z
twórczości Davida Lyncha. Można zarzucić reżyserowi epigonizm.
Jednak nie jest to największy jego mankament. Brak zdecydowania, a
co za tym idzie, za dużo różnych konwencji. Próba ich połączenia
nie wyszła Goslingowi najlepiej. Nasuwa się pytanie, ile jest
Goslinga w Goslingu? Co naprawdę chciał pokazać?
Wydaje
mi się, że są w tym filmie pewne luki i jest to taki reżyserski
zarys, a nie fabuła zaplanowana od początku do końca. Mam pewne wątpliwości, co autor ma na myśli. Nie wiadomo, co trzyma w tym
miejscu bohaterów poza sentymentem, wspomnieniami, ale też uporem.
Przecież wszystkie dotykające ich nieszczęścia są dziełem
ludzi. Oszustwa i korupcja to główne przyczyny upadku Detroit.
Brakuje
ciekawej historii. Są ładne obrazki, które bardzo dobrze
przedstawiają upadek i dramat nie tylko tego miasta, ale także jego
mieszkańców. Społeczne zepsucie. Jednak ewidentnie brakuje treści.
Reżyser roztkliwia się nad pięknem rozpadu. W efekcie film może
zawodzić, ale nadrabia muzyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz