czwartek, 11 czerwca 2015

WIEK ADALINE (2015) / The Age of Adaline

    Zdecydowałem, choć od samego początku wypełniały mnie wątpliwości, obejrzę „Wiek Adaline”. Nie wiem, co mnie podkusiło. Być może wyszedłem z założenia co mnie nie zabije, to wzmocni – choć to przecież nieprawda. Jak się zresztą okazało twórcy Adaline potraktowali tę metaforę dość dosłownie, no ale zacznijmy od początku.

Jakiś czas temu znajoma zagadnęła mnie:

− Widziałeś „Wiek Adaline”?
− Yyy, romasidło?
− Nieee... no może trochę. Można powiedzieć, że w klimacie Benjamina Buttona („Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”). Faajneee.

Hmm całkiem niezła rekomendacja – pomyślałem. No i stało się. Obejrzałem „Wiek Adaline”.

    Zacznijmy od Buttona. Ile właściwie w Adaline jest jego przypadków? Przede wszystkim odtwórczyni tytułowej Adaline nie jest Bradem Pittem. To dobrze, bo wygląda, jak na mój gust, lepiej, ale za to gra już nieco gorzej, więc chyba jednak wolę Pitta. No, ale idźmy dalej. Podobnie jak to miało miejsce w Ciekawym przypadku Benjamina Buttona autorzy zdecydowali się zainstalować narratora. Sposób jego wdrożenia budzi jednak moje wątpliwości. Innymi słowy, choć jest przydatny, miałem wrażenie, że wtłoczono go tam na siłę, by uzyskać swego rodzaju klimat owianej tajemniczą aurą opowieści. Wyszło trochę nienaturalnie. Jest i Adaline, która cierpi na pewną osobliwą przypadłość.

​    Co z tą Adaline? Właściwie wszystko w normie. Przynajmniej do momentu, gdy pewnego razu, przydarza się jej dość nieoczekiwana historia. Niecodzienne zdarzenie z pogranicza magii – jak opisuje zaistniałą sytuację narrator. Otóż spada śnieg. Nie byłoby w tym właściwie nic nadzwyczajnego, bo przecież śnieg ma raczej w zwyczaju spadać, ale w Kalifornii już nie tak często. Tak więc, zaskoczona owym stanem rzeczy Adaline, a tak się niefortunnie składa, że podróżuje akurat samochodem, traci panowanie nad pojazdem. Auto zboczywszy z drogi spada z urwiska wprost do pobliskiej sadzawki, by następnie – jak to zwykle w tego rodzaju sytuacjach bywa – zostać porażone piorunem. Wskutek splotu tychże okoliczności proces starzenia się Adaline zostaje zatrzymany – no tak, co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Nasza bohaterka zyskuje również inne super moce. No dobrze, poniosło mnie z tymi mocami – ale sami chyba przyznacie, że brzmi to jak narodziny kolejnego super mocarza w uniwersum Marvela.

    Niestarzenie się bywa problematyczne. Można wpaść na zazdrosną przyjaciółkę, podejrzliwego policjanta lub, co gorsza, agentów FBI usiłujących zatrzymać naszą bohaterkę, by uczynić z niej obiekt badań. Adaline zmuszona jest zatem do życia w ukryciu. Pewnego razu spotyka jednak młodego, przystojnego, szarmanckiego, bogatego, wrażliwego, inteligentnego faceta, który na dodatek potrafi gotować i majsterkuje. Adaline nie ma więc wyboru. Zakochuje się. Wychodząc naprzeciw Waszym wątpliwościom: tak to autentyczny wycinek fabuły filmu.

    „Wiek Adaline” to obraz momentami śmieszny, innym razem natomiast smutny, choć w obu przypadkach niekoniecznie w zamierzony przez autorów sposób. Znajdziemy w nim wyłącznie postacie  ciepłe, miłe i dobre, którym nieobce są patetyczne monologi. Wykreowany tu świat jest tak dalece  o d n a t u r a l n i o n y, że nawet weterynarz informując o konieczności uśpienia zwierzątka Adaline, czyni to w sposób poetycki. Nade wszystko jednak jest to film dość przewidywalny i nudny. Dobrnąwszy do jego połowy wiłem się w sobie na myśl o tym, co może mnie jeszcze czekać, po głowie krążyło mi natomiast: nie jesteś Adaline, nie jesteś Adaline, z każdą minutą oglądania tracisz minutę życia. Wytrwałem, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Czy było warto? Nie. Co prawda, w dalszej części pojawił się Harrison Ford, który wciąż jest znakomitym aktorem i uratował nieco całą sytuację. Nie wystarczyło to jednak, by „Wiek Adaline” móc nazwać dobrym filmem. 

    Adaline to do bólu schematyczne romansidło, choć trzeba przyznać, że trochę pokręcone. To film dość kiepski i raczej nieudany, lecz zwolennicy gatunku – a w szczególności płeć piękna :) – odnajdą w nim z całą pewnością dziesiątki ckliwych powodów, by myśleć inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz